W magicznej krainie pełnej niezwykłych bohaterów, odbywa się wielki turniej. Prowadzi go, a często sam w nim uczestniczy władca tej krainy, dostojny smok Roch Złotorożec. Wielu śmiałków łączy się w drużyny, aby zdobyć rozgłos, sławę oraz główną nagrodę – magiczny puchar spełniający marzenia. Niech rozpocznie się turniej! Tymi słowami wita nas instrukcja do gry karcianej Turniej Złotorożca za którym stoi Złotorożec Karkonoski. Wstęp nęci baśniowym klimatem idealnym dla młodego narybku stawiającego pierwsze kroki w karciankach, a jak w rzeczywistości prezentuje się na stole?
Oprawa turnieju.
W ładnie wyglądającym pudełeczku przyozdobionym w grafikę o ciepłych barwach dostajemy 60 kart i instrukcję. Dziwna sprawa, bo w mojej ocenie karty są lepiej wydane niż sama instrukcja, co przy tak małej karciance jest lekko zaskakujące 🙂 Instrukcja na hmm…cieniutkim papierze, którego jakość przypomina mi codzienne gazety ale pewnie jest to odrobinę niesprawiedliwe 😉 W każdym bądź razie karty prezentują się zdecydowanie przyjemniej dla oka i w samym dotyku. Natomiast oprawa jest nierówna i chociaż zabawna, to na kartach jest ogromny miszmasz. Twórcy nie zdecydowali się na stworzenie pewnej spójnej wizji fantastycznego świata, tylko postanowili wrzucić wszystko, co przyszło im do głowy, a niektóre nawiązania do postaci z popkultury wydają się wręcz zupełne oderwane od otoczki magicznej krainy i niekoniecznie na miejscu. Ja wiem, że może to i jest śmieszne ale co robi w tej grze owca w masce znanej z filmu Milczenie Owiec, czy też kupiec wzorowany na żyda? Dochodzą do tego jeszcze tacy bohaterowie, jak bąk wcinający banany, pirat z chyba padłą papugą, Stefka burczybrzuch, Indianin, pies wyglądający jak Sherloch Holmes, dziewczynka z granatami i całe mnóstwo innych osobliwych indywiduów. Chaos pogłębia fakt, że za oprawę odpowiadają dwie artystki, co wyraźnie da się zauważyć.
To nie turniej, to wojna!
No cóż turniej, to tak naprawdę klon znanej wszystkim gry karcianej pn. Wojna. Każda z kart bohaterów przystępujących do walki opisana jest czterema cechami: siła, moc, spryt, wdzięk, których poszczególne wartości określają liczby. Turniej składa się z trzech rund. W pierwszej rundzie dochodzi do potyczek na dowolnie wybraną cechę przez osobę atakującą. W drugiej turze gracze muszą zmierzyć się bądź w sile, bądź w mocy, a w trzeciej turze rywalizują na spryt lub wdzięk. Pośród 30 kart posiadanych na ręce mamy dostępnych 6 kart wsparcia, które modyfikują w jakiś sposób (na plus bądź minus), którąś z cech, czy to naszych, czy wroga. Rozgrywka jest do bólu banalna. Gdy jesteśmy atakującym, to wykładamy z ręki na stół jedną z czterech posiadanych kart, a następnie kartę wykłada nasz przeciwnik. Porównujemy wartości danej cechy i ten który miał wyższą liczbę wygrywa. Całe szczęście praktycznie wszystkie karty mają jakieś modyfikatory, co trochę ratuje przyjemność z gry i regrywalność. Gracz który wygrał odkłada swoją kartę do talii bohaterów rezerwowych, których będzie mógł wykorzystać w kolejnych rundach, a karty gracza przegranego trafiają na stos zawodników pokonanych zwycięskiego gracza. Gdy skończy nam się talia, to zaczynamy kolejną rundę przy czym wykorzystujemy w niej karty z drużyny rezerwowych. Po rozegraniu trzech tur, podliczamy zdobyte punkty z kart pokonanych przez nas zawodników. Kto ma więcej punktów ten wygrywa grę i tyle.
And the winner is…
Z obietnic magicznego świata dostaliśmy raczej zrzut wszystkich figurantów z okolicznych bajek. Tak, ten turniej mnie rozczarował. Fabularna otoczka, która w mojej wizji tworzyła magiczny świat fantasy utrzymany w tradycyjnym wydaniu została zdeptana przez bałwany, bobry, Stefkę w przykrótkiej koszulce i śmierdzące skarpety. Opisy na kartach rzeczywiście trafiają się bardzo zabawne ale jako całości brak tej grze spójności tworzącej jeden klimatyczny świat. Do tego dochodzi oklepany mechanizm rozgrywki polegający na porównywaniu wartości danych cech, co odwiecznie będzie kojarzyło mi się z kartami na których są piłkarze z Ligi Mistrzów lub ostatnich Mistrzostwa Świata w piłkę nożną. Dla samego juniora gra spodobała się bardziej i był gotowy wymieszać całą zawartość pudełka z piłkarzami. Oznaczać to może, że ja po prostu jestem już za stary na tego typu gry, a dodatkowo ślepy na jedno oko i kulawy. Wydaję mi się jednak, że gra miała w sobie potencjał, który mógł być znacznie bardziej wykorzystany, gdyby otoczka fabularna szła w parze z ilustracjami. Szwankuje również sama rozgrywka, bo pierwsza runda, pomimo tego, że w pierwszych rozgrywkach sprawia przyjemność, to w następnych po prostu się dłuży. Do całej rozgrywki jest nieproporcjonalnie długa i przez to męcząca. Jakość rozgrywki poprawiają modyfikatory wynikające z poszczególnych kart, co odrobinę urozmaica grę i wymaga czegoś więcej niż porównania dwóch liczb. Zmarnowany potencjał na klimatyczny wciągający świat + ultra schematyczna rozgrywka, a z drugiej strony kilka zabawnych tekstów na kartach + przystępność zasad dla najmłodszych graczy oraz 1 punkt od juniora = 5.
Za przekazanie łajby dla Złotorożca Karkonoskiego dziękuję i do pływania na ich łajbach nawołuję!