Kiwi w świat polecieć chciały,
ale przecież… nie latały!
Więc je Egmont w pudło schował
i dzieciom zaproponował,
żeby razem z rodzicami
zajęli się nielotami.
Ups… Chyba mnie trochę poniosło. Moja dusza filologa polskiego (i matki) najwyraźniej próbowała gdzieś ponad poziomy wylecieć i wyszło jej to jak hmmm… nie przymierzając – kiwi. Nielotowi takiemu. Bohaterowi gry „Kiwi. Leć, nielocie, leć!” od wydawnictwa Egmont.

K – jak katapulty
Tak jak we mnie obudziła się poetycka wena (marna, bo marna, ale jednak), tak w kiwi odezwał się instynkt podróżnika i odkrywcy. Dość było ptakom Nowej Zelandii. Świata im się zachciało! Postanowiły opuścić swoją strefę komfortu, jednak na przeszkodzie stanęła im niestety fizjonomia. Otóż wszem i wobec wiadomo, że kiwi to nieloty. Za to głowę mają nie od parady i wymyśliły, że wprawdzie same nie polecą dookoła świata, ale mogą to zrobić w skrzyniach na owoce kiwi! Proste i genialne (jak na kiwi rzecz jasna).

I tu zaczyna się nasze zadanie. Szybkie. Zwariowane. Uzależniające.
Składamy katapulty, odpalamy i… strzelamy kiwi do skrzyni po kiwi!
I – jak imprezówka
Zręcznościowa gra „Kiwi. Leć, nielocie, leć!” to zdecydowanie nie jest propozycja na długie wieczory i parujące od strategicznych kombinacji mózgi. Za to całkiem przyzwoita z niej imprezówka. Szczególnie dla dzieci, ale może trafić w gust także tych, którzy chcą obudzić w sobie wewnętrzne dziecko – jako miły starter, śmieszny filler czy propozycja na pełne humoru zakończenie imprezy. Wszyscy grają równocześnie, nie ma przestojów, wciąż coś się dzieje a sytuacja ciągle się zmienia. Żetony kiwi latają po całym pokoju, ktoś trafia do skrzynki, ktoś trafia komuś w oko – ogólnie wesoło 😉

Ale uwaga! To w końcu gra zręcznościowa, opierająca się nieco na umiejętnościach i sporo na szczęściu. Czasem frustrujące jest (szczególnie dla dzieci), gdy nasze ptaki „latają” wszędzie dookoła i ostatecznie żaden z nich nie chce wylądować w pudle…
W – jak wygrana
Zasady gry „Kiwi. Leć, nielocie, leć!” są wyjątkowo proste. Wszyscy gracze (2-4) jednocześnie za pomocą katapult wstrzeliwują kiwi do złożonej wcześniej skrzyni na owoce. Jeśli nie trafią – biorą żeton z powrotem i próbują dalej. Katapulty można ustawić w zupełnie dowolnym miejscu i zmieniać ich położenie w trakcie rozgrywki. Pól jest 16, żetonów po 10. Jeśli ktoś zapełni swoimi żetonami kiwi cztery sąsiadujące pola tworzące kwadrat 2×2 – krzyczy „KIWI!” i wygrywa grę.
Jeśli nikt tego nie dokonał a wszystkie żetony wszystkich graczy są już w skrzyni, następuje podliczanie punktów – każdy gracz wyciąga stosy żetonów na wierzchu których jest jego kiwi, a następnie liczy wszystkie żetony z tychże stosów (niezależnie od kolorów).
I – jak „ile można w to grać?”
Odpowiedź: Naprawdę długo! Wprawdzie nie jest to tytuł, po który sięgam często, ale jak już rozłożę, to gramy i gramy. I nie zawsze nawet jest to gra według zasad. Czasem po prostu rodzinnie sobie strzelamy kiwi, bez punktowania, bez rywalizacji – wyłącznie dla śmiechu 🙂 A czasem moja pierworodna sama sobie zasiada i z kiwi trenuje zręczność – ot, tak, dla zabawy.
Czy ten nielot to odlot?
Ekhm… No właśnie… Gra jest na pewno bardzo ładna i w miarę trwała (mówię głównie o tekturowych katapultach i przegródkach, którym udało się przetrwać nawet zaciekłe ataki kiwi). Trochę kłopotliwe jest każdorazowe rozkładanie skrzyni (na szczęście katapult nie trzeba ponownie rozkładać i składać). Grafiki są świetne, ptaszki śmieszne i urocze a gra ogólnie daje sporo frajdy. Ale na pewno nie jest dla każdego. Szczerze przyznam, że gdybym sama nie miała dziecka, raczej bym ten tytuł ominęła. To propozycja ewidentnie dla dzieci, aczkolwiek… jak tak sobie strzelę raz czy drugi kiwi z katapulty, to nie mogę przestać 😉
Dziękujemy wydawnictwu EGMONT za przekazanie gry do recenzji