Właściciel Centrum Gier Pegaz, który przekazał mi Kemet do recenzowania, reklamował ją tym, że jest podobna do Cyklad. Osobiście w te drugie nie grałem, ale wiele o tej grze słyszałem. I cóż, tym właśnie mnie zachęcił. Pierwsze wrażenie, to jak zawsze w wypadku planszówek pudełko. Mamy na froncie egipskiego boga walczącego z ludźmi, ładną kolorystykę i grafikę na którą miło się patrzy. Gdy wziąłem do ręki pudełko zdziwiłem się, gdyż było stosunkowo lekkie względem jego wymiarów. Kemet już na starcie wywołuje pozytywne emocje. Aż chce się grę wziąć i otworzyć, co też skrzętnie uczyniłem.
Pierwsze wrażenie – plansza
Wieczorem rozpakowałem pudełko i wyciągnąłem planszę. W tym momencie pojawiły się dwa minusy. Pierwszy, wynika z tego, że jest ona naprawdę duża. Bez sporego stołu, albo wolnego kawałka podłogi nie da się w Kemet zagrać. Według mnie, dałoby się ją zmniejszyć, po prostu gospodarując wolną przestrzenią planszy, gdyż grając, nie czułem by była ona aż tak niezbędna. Drugi minus nie jest aż tak “poważny”. Chodzi o to, że gra posiada warianty dla dwóch, trzech, czterech i pięciu graczy. W każdym przypadku gra się na planszy, jednak w praktyce mamy dwie po prostu wyłączając jeden z obszarów. I tu pojawiają się schody, ponieważ nie można tego nijak zaznaczyć. Nie przeszkadza to w rozgrywce, ale… Po prostu lepiej by to wyglądało, gdyby dało się to jakoś oznaczyć.
Komponenty, czyli wielki “+”
Bardzo pozytywną rzeczą w Kemecie jest to, że można go rozłożyć w kilka minut, za sprawą niewielkiej liczby komponentów. Mamy tylko kilka niezbędnych dodatków i możemy ruszać. Co do ich wykonania, tu mam mieszane uczucia. Karty, kafelki i sama plansza są wykonana naprawdę ładnie, przyjemnie się na nie patrzy i co najważniejsze, trudno je zniszczyć. Byłem tym mile zaskoczony i wyciągając kartoniki oglądałem każdy z osobna. Czuć klimat i mimochodem nasunęły mi się skojarzenia z filmem “Mumia”.
Teraz figurki. Wyciągając je, miałem wrażenie, że twórcy chcieli zmniejszyć koszt produkcji gry. Każda frakcja ma swoją własną stylistykę, są specjalne jednostki o wiele większe od innych, każda wykonana szczegółowo. Ale, przykro mi, wykonane zostały ze słabej jakości plastiku. Ewidentnie to widać i czuć, gdy bierze się jednostkę do ręki. Dodatkowo są strasznie lekkie. Niby to nic, ale jak dla mnie, psuje immersję. W trackie gry lubię bawić się jej elementami, obracać je w palcach. Tutaj bałbym się, że zniszczę jakąś figurkę.
Instrukcja, czyli Credo gry
Patrząc na wszystkie elementy i zapowiedzi dotyczące gry spodziewałem się, że instrukcja będzie opasłym tomiskiem, przez które będzie się trzeba przedzierać siłą i z kawą w ręku. Tym większe było moje zdziwienie, gdy wziąłem do ręki ośmiostronicowy zeszyt formatu A4. Przeczytanie ze zrozumieniem tego wszystkiego zajęło mi około dwudziestu minut. I jestem pełen podziwu, gdyż nie musiałbym nawet wyciągać całej gry, by ją zrozumieć. Kemet jest mechanicznie prostą grą, jednak skrywa w sobie głębie, po trzeciej partii udało mi się dostrzec. Chciałbym, by instrukcje do gier zawsze były budowane w ten sposób.
Rozgrywka! (W końcu!)
Po całej tej analizie przyszedł czas na rozgrywkę. Jak na razie udało mi się zagrać we wszystkie warianty, oprócz tego dla pięciu osób. A gra się wspaniale. Jeśli pierwszy raz grasz w strategiczne planszówki z obszarami, Kemet jest świetną opcją. Prosta, zmusza do myślenia, a gdy zrozumie się zasady pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Co zauważyłem, lepiej, by gracze przed pierwszą grą przeczytali instrukcje. Łatwiej się gra, gdy wszyscy mają chociaż mgliste pojęcie o rozgrywce.
Mogę stwierdzić, że “Kemet” na pewno sprawi, że zniknę z życia uczelni na kilkanaście godzin. Jest dobrą grą, korzystającą ze sprawdzonych mechanik, jednak dodając pewną głębie. Na pewno gracz, który dopiero zaczyna nie będzie miał szans z doświadczonym zawodnikiem. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by takim właśnie się stać.
Dziękujemy Centrum Gier Pegaz za przekazanie gry do recenzji
.