Będzie to opowieść o Ośle, co przez Chińczyka pod stołem wylądował. Będzie to opowieść o Ośle, którego można spotkać częściej, niż się tego spodziewasz…
W ostatnim czasie, zauważyć można było spadek aktywności na Przystanku Planszówka, co oznaczało też mniejszą ilość okazji do grania. Może u niejednego planszomaniaka taki stan rzeczy powoduje frustracje wynikającą z syndromu odstawienia ważnego źródła dopaminy. Mimo to zaryzykuje stwierdzenie, że takie przerwy mają jedną zaletę. Pozwalają nabrać nieco dystansu do tego co nas otacza, a czasem wręcz przytłacza. Dziesiątki premier, pogoń za newsami, kickstartery pełne wodotrysków, kolejne instrukcje i świadomość, że „moja gra jest lepsza niż jego”…. Wszystko to sprawia, że łatwo zapomnieć o tym, co naszych przodków, nas i pewnie tych co będą po nas, do planszówek przyciąga. Ich ludyczny charakter. To zabawa, która przy okazji staje się nośnikiem wielu emocji, interakcji, wartości.
Ty stary…
Co jakiś czas mam „fazę” na odkrywanie starych gier. Takich naprawdę starych, które wręcz są dla nas zagadką, bo zachowały się komponenty, a nie zachowały reguły, a czasem funkcjonują w różnych kulturach do dnia dzisiejszego. Gry, które zazwyczaj są postrzegane jako ciekawostka (i z pewnością nią są!), rzadziej jako pełnoprawna (nomen omen) gra. Mankala, Senet, Tab, Pachisi… wszystko to tytuły, które towarzyszyły człowiekowi od tysięcy lat. Zapewniały rozrywkę, rozwinęły hazard (to pewnie mniej pozytywna z ich cech), pomagały rozwiązywać konflikty, uczyły taktyki i strategii. Dziś zapomniane bo to przecież staroć.

Ba! Nie trzeba sięgać tak daleko. W moim przypadku wystarczy cofnąć się do lat dzieciństwa, które przypadały na przełom lat 80 i 90 ubiegłego wieku. Wystarczyła talia (lub dwie) kart, by spędzać świetnie czas przy Wojnie, Remiku, Historycznym Upadku Japonii. Kartka, by grać w statki, kółko i krzyżyk. Były też bardziej „wypasione” tytułu: jakieś wyścigi koni, czy Fortuna lub Eurobiznes. Był też Chińczyk. Aż w pewnym momencie pojawił się Ticket to Ride, który kilkanaście już lat temu wywrócił moje postrzeganie gier. Wtedy to losowość stała się synonimem zła w grach.
…Ośle
Ale wróćmy do Osła. Pewnie dobre dwa-trzy lata temu spotkałem się ze znajomą z pracy. Pełna entuzjazmu opowiedziała mi o swoim doświadczeniu z grami planszowymi. Zaczęła opowieść od Chińczyka…

I tu zrobię pauzę, gdyż jeżeli przypisują ci łatkę „geeka”, pewnie właśnie Cię zatkało. W mojej głowie od razu przebiegła myśl… Chińczyk. No to faktycznie szał. Kontynuowała: (…) a potem pograliśmy w Azula, świetna gra. Wierzcie mi, powiedzieć, że doświadczyłem dysonansu poznawczego, to jakby nic nie powiedzieć. Na szczęście moja mimika nie zdradziła, że w mojej głowie pojawiła się tak burzliwa myśl. Złośliwi czytelnicy pewnie stwierdzą: nic dziwnego, przecież to twarz nieskażona myślą! I opowiadała dalej: Chińczyka zabieramy na wszystkie wyjazdy, plansza jest już wytarta, musieliśmy dorysować pola. A do tego, jak gramy z rodziną to mamy dodatkową regułę. I tu znów myśl: toć żaden „home rule” nie sprawi, że Chińczyk będzie miodny jak „Euro”. Otóż kto przegrywa, wchodzi pod stół i udaje osła. Nie ważne gdzie jesteśmy, zawsze przegrany to robi.
Poczułem się jak Osioł… Nagle pewne puzzle w głowie się połączyły i wyłonił się pełniejszy obraz tego, co zostało powiedziane. I wcale nie nawiązuje tutaj do słusznej opinii dotyczącej Azula. To faktycznie świetna gra. Zrozumiałem czym dla niej i jej rodziny jest Chińczyk. To rodzaj archetypu wspólnej zabawy. Nie tylko rozwijał umiejętności matematyczne i logiczne u dzieci, ale także uczył ich współpracy, fair play i radzenia sobie ze zwycięstwem i porażką. Nawet dodanie własnych zasad w postaci nowych pól czy wchodzenia pod stół i odgrywania roli osiołka przez przegranego sprawia, że ta gra staje się jeszcze bardziej atrakcyjna i pełna humoru. To fascynujące, jak różne gry mogą mieć dla różnych osób zupełnie inne znaczenie i emocje.

Historiae vitae magistra!
Planszówkowa abstynencja pomaga czasem złapać dystans. Uświadamiasz sobie, że to, iż przegapiłeś jakąś premierę, informacje, jaka gra zdobyła Spiel des Jahres, czy kolejną „aferę” związaną z krzywo wyciętymi żetonami, nie oznacza końca świata. A wyjście z tego wiru powoduje w pewnym momencie to miłe swędzenie w czaszce. Pomaga szukać ludyczności tam, gdzie wcześniej byś nie szukał.
Wyciągając jakąś łamigłówkę. Rozkładając pasjansa. Odkurzając Ingeniousa, w którego przed laty pewnie spokojnie ze sto razy, a teraz cieszysz się nie tylko tym, że to ciągle „stary dobry Knizia”, ale też dlatego, że zmęczony nie musisz uczyć się na nowo reguł. Wreszcie szukając potwierdzenia, że planszówki są „spoko” w historii. Bo przecież skoro gry towarzyszą nam już od tysięcy lat, dłużej niż komputery, maszyny parowe, druk, czy proch to chyba ludzkość aż tak nie mogła się mylić!

Skoro istota gier tkwi w ich ludycznym charakterze, to czy środowisko graczy nie powinno być z natury inkluzywne, nieformalne, a może wręcz przypominać grupy pierwotne oparte bardziej na więziach emocjonalnych niż „trofeach”? Dlaczego zatem wartościujemy innych graczy ze względu na liczbę gier na półce, poziom trudności tytułów, które trafiają na ich stół, kto ma nowszą grę, bardziej wypasioną edycję.
Zjeść tę żabę? A żaba Chińczyka, co z tego wynika?
Czy to wszystko oznacza, że polubiłem Chińczyka? Nie, ale łatwiej mi zrozumieć, dlaczego inni mogą go lubić. Podobnie Talisman (wszak to dla wielu Chińczyk na sterydach), do rozgrywki w którego trudno mnie zaciągnąć. Ale fascynujące jest zagłębić się w ten świat, by spróbować zrozumieć jego fenomen, porównać emocje, które wywoływała w nas stara wersja Magii i Miecz z tym, czego doświadczamy dziś. Nawet jeżeli czasem prowadzi to do pewnego uczucia zawodu i decyzji, by przez najbliższe lata samemu do niego nie siadać. Ale też nie zabierać zabawy innym.
Czy próbuje tym samym powiedzieć, żeby nie oceniać gier? Jako recenzent byłbym hipokrytą, pisząc coś takiego. Sam chętnie podejmuję się dyskusji dlaczego Dominion jest jedną z najlepszych gier wszechczasów. Są sytuacje, w których dany tytuł jest ewidentnie popsuty mechanicznie, wyprodukowany z wadami lub nudny. Mimo wszystko chciałbym, żebyśmy zamiast kategoryzować i oceniać ludzi za to, że lubią grę x, y, z, starali się oceniać dany tytuł lub spróbować zachęcać (nie zmuszać!) do poznania innych.
Ośle, pamiętaj…
Agata Christie pisała, że Mężczyzna nie lubi, jeśli stale przypomina mu się, jakiego zrobił z siebie osła. No cóż, we mnie historia o osłach rezonuje. I to za każdym razem jak widzę podśmiewywanie z „niedzielnych graczy”, bo zamiast w Twiglight Imperium grają w Grzybobranie... Przypomina, że Osłem może być każdy…. Pytanie, którym Osłem?