Po rozegraniu kilku cięższych tytułów podczas domowej czy bardziej oficjalnej nocy planszówek mózgi parują i nieobce staje się wrażenie, że szare komórki zostały doszczętnie zużyte. Znacie ten stan…? Cóż, mnie też nie dotyka on zbyt często, może w przypadku planszówek mój mózg regeneruje się w ekspresowym tempie. Jeśli jednak czasem chcielibyście między jednym a drugim trudnym tytułem po prostu się odprężyć, mam dziś dla Was małą propozycję.
No… to co tam masz? – zapytacie
Mam dla Was ni mniej ni więcej jak grę No co tam?, którą stworzyli Dennis Kirps i Jean-Claude Pellin. Kto na memory zęby (i szare komórki) zjadł, na pewno nie pogardzi kolejną grą opartą na tej mechanice. Co ważne, nie powinien się zawieść, bo to memory w bardzo przyjemnym wydaniu.
W No co tam? będziemy zbierać „ptasie sety”, których odpowiednia liczba zaprowadzi nas do zwycięstwa.
W pudełku znajdziemy 30 dwustronnych kart z ptakami przypominającymi sowy i które – jak mówi mi mój brak zmysłu ornitologicznego – pewnie sowami nie są. Na każdej karcie prezentują się ptaki: od jednego do trzech. Futrzaki odziane są w kolory: żółty, czerwony, zielony i fioletowy. Co ciekawe i kluczowe w tej grze, po drugiej stronie również mamy te zwierzaki – tę samą ich liczbę, ale inny kolor, albo ten sam kolor, ale więcej lub mniej sztuk. Dla przykładu: rewersem karty z jednym czerwonym ptakiem mogą być dwa lub trzy czerwone ptaki, albo jeden w kolorze innym od czerwonego. Cała zabawa polega na tym, by zapamiętać, co czai się pod spodem każdej karty, bo przed sobą możemy położyć tylko taką pasującą do naszej kolekcji.
Grę wygrywamy spełniając cel, który różni się w zależności od liczby graczy przy stole. Jeśli gramy we dwoje, musimy mieć na stole cztery sety ptaków w tych samych kolorach (zestaw czerwonych, fioletowych, żółtych i zielonych). W przypadku trzech graczy – trzy sety, a przy czterech graczach musimy postarać się o dwa zestawy.
Liczba ptaków na kartach również nie pozostaje bez znaczenia. Zaczynamy od karty z jednym zwierzakiem, potem możemy dobrać taką z parką, a później z trójką (i tym samym mamy gotowy set). Nie można położyć przed sobą karty z duetem, jeśli nie mamy już karty z jedną sową w tym samym kolorze. Powiedzmy, że to utrudnienie. 😉
Kolejna wariacja na temat memory
Mam nadzieję, że czytanie recenzji zajęło Wam okamgnienie – właśnie takie, jakie zajmuje rozgrywka w tę ładnie wydaną, kompaktową grę. Wolny kwadrans, potrzeba krótkiego rozbudzenia? No co tam? może śmiało wylądować na stole. Pewnie nie za często, bo nie jest jedną z tych gier, która pochłania bez reszty, ale dobrze sprawdza się jako filer podczas dłuższych posiedzeń oraz kiedy na chwilę chcemy zająć czymś dzieci (wg zaleceń z pudełka: te od ośmiu lat). W przypadku drugiej opcji jako dorośli nie liczmy na łatwą wygraną, bo jak wiadomo, śmietankę z memory spijają właśnie najmłodsi, wyposażeni w sprytne i świeże umysły. I to dla nich jest ta gra. Ja, jako trochę starsze dziecko, mam już innego faworyta jeśli chodzi o grę o takiej mechanice, ale mimo to całkiem nieźle się przy No co tam? bawiłam. Nie myślałam nawet za wiele o tym, co mnie dotąd trochę zastanawiało, a mianowicie… skąd ten tytuł?
Informacje o grzeTytuł: No co tam? Autor: Dennis Kirps, Jean-Claude Pellin Grafiki: Magdalena Markowska Wydawnictwo: Games Factory Publishing Liczba graczy: 2-4 Czas gry: 10-20 minut Profil na BGG: link |
6 Nasza ocena: |