Dla fanów legendarnego, człekokształtnego stwora mamy dobrą wiadomość: miejsce dla niego znalazło się również w planszówce. Yeti pozostaje jednak nietowarzyską postacią i wcale nie zależy mu na tym, by wyjść himalaistom naprzeciw. Pozostaje więc go gonić, w pogardzie mając tnące szpony mrozu, nie zapominając o tym, że potrzeba nam odpowiedniego ekwipunku.
Kto pierwszy, ten lepszy? Niekoniecznie
W dużym pudle znalazło się sporo komponentów: 7 kości, dwuczęściowa plansza, trójwymiarowa góra (super!), żetony premii, 6 kafelków pogody, znacznik gracza rozpoczynającego, znaczniki himalaistów i punktów zwycięstwa, 7 kafelków ekwipunku, 5 kart pomocy i dwuczęściowy album ze zdjęciami Yeti. W pudełku czeka też tytułowy bohater gry, który będzie uciekał przez himalaistami. Będzie uciekał, bo nie lubi zdjęć. A himalaiści właśnie to obrali za swój cel – sfotografować legendarnego stwora.
Gra Yeti autorstwa Benjamina Schwera to wyścig: z chwilą, w której jeden z graczy zrówna się bądź wyprzedzi uciekającego człowieka śniegu, pozostali robią jeszcze jeden ruch. Wygrywa osoba, która zdobyła najwięcej punktów zwycięstwa – nie oznacza to więc, że zwycięzcą zostanie ten, kto jako pierwszy stanął na polu zajmowanym już przez figurkę Yeti.
Yeti, jak Cię dogonić?
Mechanika gry oparta jest na kościach, których gracz ma zwykle do dyspozycji 7 (ta liczba będzie mniejsza, jeśli poprzedni gracze musieli zachować kości na swoich kartach pomocy). Na ściankach namalowane są symbole śniegu, monety, tropów, Szerpów oraz namiotów.
Po rzuceniu wszystkimi dostępnymi kośćmi, należy odłożyć na bok te, na których wypadł śnieg. Jeśli śnieg się nie pojawił – odłożyć należy wszystkie kości z jednym wybranym typem symbolu. Rzucanie i odkładanie symboli trwa do momentu, aż wszystkie kości znajdą się na boku. Wtedy nadchodzi czas na rozpatrzenie wyników wraz z obowiązującą kolejnością. Śnieg zwykle utrudnia nam podążanie za Yeti (a w przypadku ponad trzech kości ze śniegiem, musimy przesunąć Yeti do przodu na torze, a więc stwór nam ucieka), monety umożliwiają zakup ekwipunku albo wykonanie fotografii Yeti (im droższy sprzęt, tym lepsze zdjęcie i więcej punktów), Szerpowie pomagają himalaiście we wspinaczce na szczyt trójwymiarowej góry, a tropy to po prostu punkty zwycięstwa. Na koniec rozpatrujemy namioty i sprawdzamy, czy himalaista ma szansę zostać wyżej i co za tym idzie – wyżej punktować.
Do gry warto włączyć dwustronne kafelki pogody, które – w zależności od tego, czy to pogoda dobra, czy zła – będą wpływały na losy himalaistów. Nie utrudnia to znacząco rozgrywki, po prostu ją urozmaica i jeśli w niejedną planszówkę graliście, koniecznie wybierzcie ten wariant.
Wieje chłodem, ale wciąż jest miło
Pamiętając, że to gra przeznaczona głównie dla graczy familijnych, pokuszę się o stwierdzenie, że w Yeti klimatu nie brakuje. Ilustracje, które wykonał Dennis Lohausen są ładne i zabawne, a wszechobecne ślady na śniegu pozwalają wyobrazić sobie, ile trzeba się nachodzić, by włochatego stwora uwiecznić na zdjęciu. Na wyobraźnię działa też trójwymiarowa góra – możemy być pewni, że nie zapomnimy o rozłożeniu namiotu, by przetrwać tam noc… (tak, mnie też kojarzy się to z K2 Adama Kałuży).
Zaletą gry jest kilka możliwych dróg do zwycięstwa i mechanizmy skalujące, dzięki czemu nawet przy dwójce graczy można się dość dobrze bawić. I tylko „dość dobrze”, bo jednak chętniej siadam do rozgrywki w więcej osób, mimo że liczba graczy nie ma znaczącego wpływu na poziom interakcji. Zarówno przy dwojgu, jak i pięciorgu graczy, jest ona znikoma. Również interakcja negatywna – przeciwnikowi możemy zrobić na złość najwyżej kupując wybrany przez niego kafel (choć „poszkodowany” i tak może odpalić z naszego kafla potrzebną mu akcję) albo przekazując mu mniej kości, co również jest zależne nie od nas, ale od… losu.
I tym sposobem do tablicy został wywołany największy zarzut, jaki gracze mają wobec gry Yeti – losowość, nad którą nie można zapanować. Mamy do dyspozycji kafelki, ale dla wytrawnych graczy to wciąż za mało, gdyż nie można zaplanować kilku ruchów do przodu. I trudno, niechaj geekowie grymaszą dalej, a pozostali, którzy nie skupiają się na wyliczeniach, niech cieszą się z rozgrywki. Bo pomimo losowości Yeti to gra bardzo udana: ładna, momentami zabawna i emocjonująca nie tylko dla najmłodszych.
Gonić, ile sił w nogach
To właśnie wyścigowy aspekt nadaje Yeti uroku i powoduje emocje, dzięki czemu w trakcie gry nigdy się nie nudzę i jeśli mam w coś grać z dziećmi, wybieram właśnie to. Owszem, wciąż zbieramy punkty zwycięstwa, ale w przeciętnej grze, w której o wygranej decyduje liczba „pezetów”, nasz cel nie oddala się od nas. Yeti natomiast będzie nam uciekał – no, chyba że w jakiś cudowny sposób zapanujemy nad losowością i nigdy nie zdarzy nam się wyrzucenie więcej niż 3 śniegów.
Uważam, że to bardzo dobra propozycja na prezent dla dziecka (zalecany wiek: 8+) i chyba tak też zakładali twórcy i wydawcy, którzy wpakowali elementy w tak wielkie pudło. Jako osoba, która musi stoczyć walkę o miejsce na półce powiem, że było to zupełnie niepotrzebne, ale z drugiej strony rozumiem, skąd taka decyzja – gracz będący w grupie docelowej raczej nie będzie się przejmował tym, ile gra zajmuje miejsca.
Inne minusy, którymi są wspomniana wyżej losowość czy widoczne po jakimś czasie na kościach zużycie gry, nie mają dla mnie większego znaczenia. Na dworze zrobiło się biało, więc najwyższy czas, by pozwolić głównemu bohaterowi całego zamieszania opuścić pudełko.
O grze Yeti mówiliśmy też podczas audycji Przystanek Planszówka nadawanej w Radiu Uniwersytet. Zachęcam do odsłuchania: Audycja Przystanek Planszówka 56.
Informacje o grzeTytuł:Yeti Autor: Benjamin Schwer Grafiki: Dennis Lohausen Wydawnictwo:Lucrum Games Liczba graczy: 2-5 Czas gry: 20-40 minut Profil na BGG link |
8 Nasza ocena: |